Pobyt Romana Dmowskiego w Brazylii to wiele obserwacji dotyczących kraju dokąd zmierzało tysiące europejskich kolonistów oraz liczne przemyślenia dotyczące żywiołu polskiego i jego wrastania w brazylijską ziemię. Najistotniejsze z nich przekazywał rodakom z różnych dzielnic zaborczych w serii trzech listów publikowanych na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego”.
Lechici w „kraju kawy”
Listy Romana Dmowskiego są bardziej zbliżone do raportu niż do luźnej relacji pamiętnikarskiej. Ponieważ kwestia Parany nie była wcześniej eksponowana na łamach pisma, które w tamtym czasie współtworzył, autor pozwolił sobie początkowo, jak sam zaznaczył, na rzut oka na całą sprawę, na kraj i ludzi tutejszych. Aby odnieść się bezpośrednio do polskich emigrantów w Brazylii opisał w swoim pierwszym liście stan Parana, jego sytuację i odrębność polityczną na tle całego kraju. Kreśli również czytelnikowi opis fizyczno-geograficzny, dotychczasowe zaludnienie, krajobraz kulturowy i obraz stosunków społecznych przed liczniejszym napływem osadnictwa europejskiego, w tym polskiego.
Wyjątkowy korespondent „Przeglądu Wszechpolskiego” szacował w tym wywodzie ludność Parany na ok. 300 tys. Korzystał przy tym z dostępnych źródeł oraz z „riserczu” w terenie, czyli skrzętnie wykorzystywanego rozpoznania wśród miejscowych. Nasz bohater był bowiem poliglotą – do czego niewątpliwie przysłużył się wspominany okres intensywnych podróży – władającym językiem rosyjskim i niemieckim oraz znającym łacinę i grekę. Mówił również biegle francuskim, angielskim, a porozumieć się zdołał także hiszpańskim i włoskim. W tamtym czasie wszedł także we władanie językiem portugalskim, który szczególnie pomagał mu w realizacji swojej brazylijskiej misji, w tym weryfikacji informacji znalezionych w literaturze czy w innych przekazach. Zaokrąglając liczby i zaznaczając przybliżonych charakter danych wskazywał Dmowski, że przybysze europejscy stanowili 1/3 wspomnianej wcześniej liczby. Z tych 100 tys. Polacy mieliby u progu XX w. stanowić 60 tys. mieszkańców, do czego wliczał jednak Dmowski ok. 15 tys. Rusinów z terenu Galicji, którzy opuszczali zapewne zabór austriacki w podobnych falach emigracyjnych. W pozostałej części kolonistów dominowali przede wszystkim Włosi i Niemcy.
Przywódca Ligi Narodowej poza szacunkami liczbowymi podzielił również obszar Parany na 3 obszary zaludnienia. W jego ujęciu był to rejon brazylijski – obejmujący pas nadmorski, mieszany – obejmujący głównie dorzecze Iguassu, z jej dużym dopływem Rio Negro i pobliskie obszary, a także część bezludną (port. Iguaçu) w głębi stanu. Charakteryzując ów obszar mieszany pisał w kontekście trzech głównych narodowości o zasadniczym rozmieszczeniu rejonów osadnictwa niemieckiego i włoskiego. Polacy wreszcie – kontynuował – znajdują się we wszystkich stronach obszaru mieszanego skupieni w mniejsze lub większe grupy[1].
W jaki sposób dość sporo grupa Polaków, wziąwszy pod uwagę odległość geograficzną, znalazła się w Kurytybie i innych miejscowościach stanu Parana? Redaktor „Przeglądu Wszechpolskiego” przypominał swoim czytelnikom znane ówcześnie fakty związane z dwoma falami wychodźstwa. Chodzi oczywiście o dwie tzw. „gorączki brazylijskie”, które w latach 90. XIX w. dotknęły najpierw Królestwo Polskie (1891-1892), a później Galicję (1895-1896). Te dwa potoki emigracyjne w dużej mierze zaważyły na wzroście zainteresowania zamorskimi wyprawami rodaków, co stało się kwestią większej wagi dla rodzimej opinii publicznej. Polską społeczność uzupełniali również w mniejszym stopniu osadnicy, którzy ćwierć wieku wcześniej dotarli na brazylijskie pampy i sawanny (campo) z zachodnich dzielnic: Wielkopolski, Pomorza (Prus Zachodnich), Śląska.
Nie tylko „fiżon” i „siarka”
Polacy stali się ważnym elementem krajobrazu społecznego Parany. Jak na niego wpływali i co wnosili? Takie pytanie zadawał sobie również Dmowski pisząc swoje sprawozdania i licząc na zaciekawienie nimi sporej grupy czytelników.
W ogólnym spojrzeniu krajobraz życia społecznego tej części Brazylii pozostawał dla przyszłego sternika polskiej delegacji na konferencji pokojowej w Paryżu nadal półdziki. Dlatego autor „Myśli nowoczesnego Polaka” zaznaczał w swoim przekazie szereg elementów, które choć prozaiczne z dzisiejszej perspektywy, to postrzegał jednak jako pewien wkład polskich emigrantów do rozwoju prowincji. Podstawowe sprzęty życia codziennego i gospodarczego, łóżko, domy, buty, ubiór, wozy, nowe uprawy, to tylko część wzmiankowanych rzeczy. Do tego rzecz niebagatelna, czyli zmienianie, a właściwie próba wzbogacania brazylijskiego menu wedle dawnych europejskich przyzwyczajeń i smaków. W jednym z przypisów nasz bohater dodawał chociażby: Mąka (farinha), a raczej drobne krupy z mandioki – to stały pokarm Brazylijczyków, zarówno „kabolków”, jak i warstw inteligentnych i zastępuje im chleb, który dopiero Polacy w tym kraju właściwie zaprowadzili[1].
Liczna i wieloletnia już obecność polskich rodzin umożliwiła zdaniem obserwatora podniesienie na wielu obszarach Parany brazylijskiej kuchni ponad poziom „fiżonu” i „siarki” z farynią. Co to za składniki południowoamerykańskiego menu? Te nazwy to właściwie zniekształcenia portugalskich słów, jakie weszły do potocznego użytku polskich osadników na określenie: czarnej fasoli (feijao preto) i suszonego mięsa (xarque).
Całość tych kwestii Dmowski puentował jako mniej lub bardziej świadome wywierania wpływu na wzrost wymagań kulturalnych. Trzeba mieć jednak świadomość, że nie chodziło li tylko o obcowanie ze sztuką, lecz w ten sposób „sprawozdawca” rozciągał owe wymagania na szereg zjawisk i potrzeb społeczno-gospodarczych. Pisał bowiem: Na tym się wpływ osadników polskich nie skończył. Przywieźli oni ze sobą pewne wymagania kulturalne, które tylko z Europy lub na sposób europejski zaspokoić mogli: więcej, niż „kaboklom”[2] potrzeba im było sprzętów, narzędzi, materiałów na odzież, wreszcie, przy dorabianiu się, nawet przedmiotów pewnego, bardzo zresztą skromnego komfortu. Na ich tedy potrzeby począł rozwijać się znaczny w porównaniu z poprzednimi czasami handel importowy i rzemiosła (…) Ponadto ludność brazylijska miała dzięki Polakom i innym europejskim osadnikom nauczyć się chodzić trochę koło ziemi[3].
W tym wpływie Polaków na stan życia społecznego i przywołany postęp wymagań kulturalnych różnicuje nieco Dmowski kolejne fale emigracji z ojczystego kraju. Ta pierwsza z dzielnic zachodnich stała w jego oczach nieco wyżej. Tysiące Polaków z Królestwa oraz rodacy z zaboru austriackiego, którzy do Brazylii dotarli wraz z Rusinami, byli mniej posunięci w kulturze gospodarczej od pierwszych przybyszów polskich, często też mniej kulturalni w życiu.
Jak odbierali ich brazylijscy mieszkańcy Parany? Być może na tym tle, stwierdzał Dmowski, główna masa polskich emigrantów budziła już później mniej uznania w posuniętym już nieco naprzód żywiole miejscowym. Niemniej jednak dopowiadał optymistycznie, iż byli zarazem zawsze chętnie witani, jako dzielni pracownicy, wydzierający dzikiej przyrodzie nowe obszary i podnoszący wartość kraju[4].
Summa summarum obydwa duże napływy Polaków doprowadziły do ciekawego zjawiska, które nasz bohater zdiagnozował w samej Kurytybie.
Bu szkoda gadania i co chcysz to mów – Kurytyba jak Lwów
Pochylając się nad stolicą wizytowanego stanu Brazylii, lider obozu narodowego pokusił się o ciekawe dla polskiego czytelnika porównanie. Otóż widział w tym mieście pewną kalką Lwowa. Kurytybę szacował na 25 tys. mieszkańców, zaś w jej zewnętrznym obliczu dopatrywał się mieszkanki wpływów brazylijskich i niemieckich, co miało odbierać jej wszelki charakter. Gdzie zatem leżało owo podobieństwo ze sławnym grodem nad Pełtwią, który na przełomie XIX i XX w. miał status europejskiej metropolii oraz stolicy kraju koronnego w Austro-Węgrzech?
Paralela pojawia się przy spojrzeniu na układ stosunków społecznych i role odgrywane przez poszczególne narodowe grupy mieszkańców, tudzież osadników. Mimo dużej liczby tych ostatnich Kurytyba pozostawała w uznaniu Dmowskiego miastem portugalsko-brazylijskim, jak Lwów polskim. Żywioł portugalsko-brazylijski, jak we Lwowie polski – pisał w swoim liście sprawozdawczym – ma tu władzę i ton nadaje, żyje życiem publicznym i tworzy nawet swojego rodzaju ruch umysłowy (…) Wszystko to jest niedojrzałe, dla nas śmieszne, jest raczej przedrzeźnianiem cywilizacji, ale jest czymś. Język portugalski jest tu językiem urzędowym, publicznym, towarzyskim, jest wreszcie językiem ulicy[1].
Kim jest kolejna grupa w tym porównaniu? Zdaniem Dmowskiego rola żywiołu niemieckiego nieopodal brazylijskiego brzegu oceanu ogromnie przypominała rolę żydowskiego nad Pełtwią. Stanowili w jego oczach podobny odsetek w liczbie mieszkańców, ale co ważniejsze w podobnym mniej więcej stopniu opanowali handel i drogi robienia pieniędzy, tak samo ściśle związani między sobą i niesłychanie solidarni stanowią państwo w państwie, tak samo stoją z daleka od życia publicznego (…) Dodatkowo zauważał, że właściwie tylko niemieckobrzmiące szyldy wskazują na ich obecność w Kurytybie, gdyż przejechawszy nawet dziesięć razy miasto można byłoby ich nie dostrzec. Nie zmieniało to jednak faktu, że w opinii „korespondenta” pomieszkawszy dłużej, widzi się, że mają dużo ludzi, dużo pieniędzy i własności nieruchomej, że mają silne i zamożne stowarzyszenia[2].
Jak w tym redakcyjnym zabiegu i we „lwowskiej” Kurytybie sytuowali się natomiast Polacy? Biorąc pod uwagę wszelkie niedomagania porównawczej konstrukcji i jej publicystyczny użytek Polskim emigrantom pozostała zatem rola Rusinów. W relacji Dmowskiego oznaczało to, że było ich tam mało i nie mieli dużego znaczenia. Polscy koloniści w Kurytyby nie przewyższali zdaniem „wysłannika” lwowskiego „Przeglądu Wszechpolskiego” liczby 2,5 tys. i wypełniali miasto w roli drobnych rzemieślników, sklepikarzy (wendystów), wyrobników. Zaludniali natomiast przede wszystkim okolicę, gdyż osady dookoła Kurytyby, zgodnie z przywoływanym opisem, były przeważnie polskie. Ich fizyczna obecność w stolicy Parany, to głównie cele targowo-handlowe. Zjawiają się tu przed południem na mieście – pisał stacjonujący m.in. w Kurytybie Dmowski – przywożąc produkty spożywcze ze wszystkich stron, wapno, które wypalają sami na Lamenii (Lamenha), lub cegłę z polskich cegielni na „Ignacu” (S. Ignacio), wtedy słychać tu znacznie więcej mowy polskiej, niż we Lwowie ruskiej na rynku[3].
Zastosowanie tej konwencji porównawczej daje dość gorzką recenzję polskich osadników z Kurytyby i okolic. Jak Rusini u nas, żyją w niezgodzie, (mają aż trzy stowarzyszenia, każde ubogie i słabe), jak u Rusinów wreszcie jednostki, mające więcej grosza, trzymają się z daleka, do polskich stowarzyszeń nie należą, w polskich obchodach udziału nie biorą i bardzo słabe stosunki z resztą utrzymują – czytamy w pierwszym liście z Parany. Ponadto dowiadujemy się, że polskie dzieci, podobnie jak dorośli, opanowały już portugalski, a zbyt wiele polskiej mowy nie słychać niekiedy nawet przy wyjściu z polskiej szkółki. Z kolei dość liczna i trwała obecność Polaków sprawiła, że wielu z Brazylijczyków i Niemców umie po parę zdań polskich skleić[1].
Stolica vs. prowincja
Reasumując swoje przemyślenia Dmowski widział podwójne oblicze licznego polskiego osadnictwa w Paranie. Z jednej strony żywioł polski był obecny w stolicy stanu, ale nie zmieniał w istotny sposób jej charakteru. Ten ostatni był dla niego w pełni brazylijski. W kolokwialnym rozkręceniu polskiego życia w Kurytybie nie pomagał brak (w tamtym czasie) własnego kościoła, a zmienić stanu rzeczy raczej nie mogły trzy ubogie, ledwie wegetujące stowarzyszenia, dwie szkółki czy gazetka tygodniowa. Zauważalny był brak kadr do realizacji tego typu wyzwań społecznych. Dmowski zidentyfikował wszakże grupę młodych inteligentnych Polaków, ale w jego ocenie znaleźli się oni tutaj bardziej zawiedzeni w nadziejach jeżeli nie co do pokładów złota i diamentów, oznaczanych na naszych mapach i stwierdzanych w broszurach, to w każdym razie co do niezajętych stanowisk, czekających w tym kraju na nich[1].
Co zatem należało zrobić, aby brazylijską namiastkę polskiego świata zobaczyć w lepszym wydaniu? To proste. Należało pojechać na kolonie, gdzie całymi milami kwadratowymi nasi osadnicy siedzą, gdzie nie słyszy się często innego języka, jak polski. Dmowski konkludował, że w przeciwieństwie do Kurytyby, żywioł polski, rozsiedlony po kraju, pracujący na ziemi, jest w Paranie siłą poważną, jednolitą, posuwającą kulturę naprzód. Co prawda jego życie nie wykraczało tutaj poza domową strzechę i kościół, dlatego przyszłość miała dopiero pokazać czy się ono rozwinie do szerszych rozmiarów[2]. O tych aspektach, uzależnionych od ustosunkowania się do rozmaitych czynników, chciał pomówić Dmowski w kolejnych częściach swego „raportu”.
Bibliografia
[1] Ibidem, s. 114.
[1] [1] R. Dmowski (Skrzycki), Z Parany. I., „Przegląd Wszechpolski”, 1900, nr 2, s. 116-118.
[2] caboclo – określenie stosowane przez Dmowskiego i zapisywane w tej formie lub w spolszczeniu, na brazylijskich, osiadłych mieszkańców rozległej parańskiej prowincji. W innym miejscu określenie rozwijane jako brazyliczyjcy leśni.
[3] R. Dmowski (Skrzycki), Z Parany. I., „Przegląd Wszechpolski”, 1900, nr 2, s. 115.
[4] Ibidem.
[5] Ibidem.
[1] Ibidem, s. 119.
[2] Ibidem, s. 120.
[3] Ibidem.
[1] Ibidem.
[1] Ibidem, s. 121.
[2] Ibidem.