Jeden dzień w roku jednoczy wszystkich Polaków niezależnie od tego, gdzie mieszkają i jakie mają poglądy. Jest to Święto Niepodległości 11 listopada. W Polsce często traktujemy to święto jako coś normalnego i nie doceniamy go wystarczająco. Inaczej podchodzą do tego nasi rodacy, którzy odczuwają tęsknotę za ojczyzną, gdyż nie mają jej na co dzień. Jedną z takich grup są nasi rodacy na Litwie, którzy bardzo głęboko przeżywają narodowe święta.
Odkrywcza podróż
W tym roku, w imieniu lubelskiego oddziału Stowarzyszenia Odra-Niemen, odwiedziłem Polskie Gimnazjum im. Stanisława Moniuszki w Kowalczukach na Wileńszczyźnie, aby zobaczyć, jak tam obchodzi się najważniejszy dla Polaków dzień, a przy okazji po raz pierwszy zwiedziłem sam miasto Wilno. Była to dla mnie osobiście bardzo ważna i odkrywcza podróż. Tamtejsi Polacy zrobili na mnie wielkie wrażenie. Czym tak mnie zaskoczyli? Zapraszam do czytania.
Niedostrzegalna granica
Moją podróż rozpocząłem w rodzinnym Lublinie, jadąc pociągiem, z przesiadką w Warszawie, do Białegostoku. Swoją drogą nie rozumiem, jak może nie być bezpośredniego połączenia kolejowego Lublina z Białymstokiem, ale to inny temat. Po spędzeniu jednej nocy w stolicy Podlasia ruszyłem dalej busem międzynarodowym z Białegostoku do Wilna. Mogłem co prawda jechać autokarem z samego Lublina do Wilna, lecz oznaczałoby to niewygodną jazdę przez całą noc. Powoli przemierzając wąskie, ale równe jak stół drogi Suwalszczyzny nawet nie dostrzegłem, kiedy przekroczyliśmy granicę polsko-litewską. Dopiero na stacji benzynowej dziwne jakieś wydały mi się napisy i ceny. Za to najbardziej cenię Strefę Schengen.
Im dalej jechaliśmy w głąb Litwy, tym gorsze były jednak drogi. Tak zresztą mówili mi moi litewscy znajomi, że przejechanie granicy najmocniej odczuwa się po stanie dróg. W Druskiennikach po raz pierwszy zobaczyłem rzekę Niemen, od której pochodzi nazwa mojego stowarzyszenia. Jazda po terenach wiejskich wzdłuż granicy z Białorusią była przygnębiająca, widać tam wyraźnie kryzys demograficzny na Litwie. Wiele domów w mijanych wsiach było opuszczonych. Wreszcie dotarliśmy do Wilna.
Wieczorny spacer po Wilnie
Stolica Litwy zrobiła na mnie wrażenie nowoczesnego, europejskiego miasta, chociaż wielkością odpowiadającego polskiemu miastu wojewódzkiemu, a nie Warszawie. Na dworcu autobusowym czekała na mnie moja przyjaciółka Andżeła, nauczycielka ze szkoły w Kowalczukach. Podczas drogi do hotelu zaczęła opowiadać mi o mijanych budynkach, ale po ciemku niewiele widziałem. Kolację zjedliśmy w wielkim centrum handlowym, które spokojnie mogłoby konkurować ze Złotymi Tarasami. Była tam masa ludzi i słychać było przeróżne języki, lecz dominował litewski oraz rosyjski. W kolejnych dniach dostrzegłem jeszcze mocniej tą dwujęzyczność która jest wynikiem migracji z Białorusi i Ukrainy. Później, już po powrocie do hotelu wyszedłem na samotny, wieczorny spacer po Wilnie, aby poczuć jego klimat. Wówczas zacząłem dostrzegać jego urok, którym tak zachwycał się marszałek Piłsudski.
Mniejsi i więksi przewodnicy
Następnego dnia po przyjeździe czekała na mnie wycieczka po Wilnie, przygotowana przez wspomnianą Andżełę oraz jej kolegę Romka, który jest nauczycielem historii w tej samej szkole, a także przewodnikiem. Dodatkowo towarzyszyły nam uczennice z VII klasy – dwie Karoliny. Uczestniczyły one wcześniej w koloniach w Lublinie realizowanych przez lubelską Odrę-Niemen w ramach projektu „JĘZYK POLSKI? JAK NAJBARDZIEJ” Wówczas zapowiedziały, że pokażą mi Wilno kiedy do nich przyjadę i słowa dotrzymały.
Zwiedzanie zaczęliśmy od cmentarza na Rossie. Wreszcie spełniłem swoje marzenie i dotarłem pod Mauzoleum Matka i Serce Syna. Następnie obeszliśmy obie części cmentarza, zatrzymując się pod grobami wielu wybitnych Polaków oraz Litwinów. Później odwiedziliśmy znacznie mniej znany cmentarz na Antokolu. Przy wejściu minęliśmy grupkę polskich harcerzy z Głowna w Łódzkim. Ogromne wrażenie zrobił na mnie las małych, identycznych krzyży na zboczu wzgórza, będący miejscem spoczynku żołnierzy polskich z 1920 roku. Zresztą na całym cmentarzu obok siebie spoczywają Polacy, Litwini, Rosjanie, Niemcy… nareszcie po bratersku, obok siebie.
Kolejnym punktem naszej wycieczki było Stare Miasto, od Ostrej Bramy do Katedry. W połowie tej trasy Romek musiał nas opuścić, więc rolę przewodników przejęły dwie Karoliny. Bardzo się wczuły w swoje nowe zadanie i opowiedziały mi o wileńskiej katerze oraz kościele św. Anny. Zawitaliśmy również do prawosławnej świątyni, gdzie znajdują się relikwie świętych męczenników z XIV wieku. Wielokulturowość Wilna jest naprawdę piękna. Na koniec dnia spotkaliśmy się z moim znajomym w Domu Kultury Polskiej. Byłem pod wrażeniem tego miejsca. Ten wielki kompleks jest dla mnie symbolem znaczenia Polaków w społeczeństwie litewskim.
Listopadowe święto na Wileńszczyźnie
W poniedziałek 11 listopada rano, wraz z Andżełą udałem się do Polskiego Gimnazjum im. Stanisława Moniuszki w Kowalczukach, aby na zaproszenie Pani Dyrektor Katarzyny Macuk wziąć udział w obchodach Święta Niepodległości Polski. Wchodząc do szkoły czułem się zupełnie, jak w Polsce. Wszystkie dzieciaki mówiły w naszym języku, oczywiście z uroczym wileńskim akcentem, a także wszelkie napisy były po polsku. Po przeprowadzeniu wywiadu z Panią Dyrektor (do przeczytania którego również zachęcam) udaliśmy się na salę gimnastyczną, gdzie miała miejsce akademia z okazji Święta Niepodległości. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak bardzo to wszystko było polskie, znajome, dosłownie jak w mojej podlubelskiej szkole, kiedy do niej chodziłem.
Uczniowie z różnych klas śpiewali piosenki, recytowali wiersze, tańczyli z narodowymi flagami. Szczególnie wzruszyła mnie piosenka „Dziś idę walczyć mamo”, związana z Powstaniem Warszawskim, na której się wychowałem. Prowadzącym akademii był poznany dzień wcześniej Romek, który oczywiście „zmusił” mnie do zabrania publicznie głosu i powiedzenia paru słów do wszystkich zebranych. Było to stresujące, ale podobno bardzo dobrze sobie poradziłem. Po zakończeniu akademii i zjedzeniu obiadu w szkolnej stołówce udałem się wraz z reprezentacją szkoły pod Mauzoleum Matka i Serce Syna na Rossie. Tam, razem z setkami innych rodaków złożyliśmy znicze oraz kwiaty. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie morze biało- czerwonych flag wymieszanych z litewskimi.
Przez moment poczułem klimat sienkiewiczowskiej „Trylogii”. Po tych pięknych uroczystościach Andżeła zawiozła mnie jeszcze do zamku w Miednikach Królewskich, położonych tuż obok białoruskiej granicy, oraz dworku w Szumsku. Po wszystkim zjedliśmy pożegnalną kolację, a następnego dnia byłem już w pociągu Wilno- Białystok. Dnia 13 listopada wróciłem do Lublina.
Zaraźliwy urok Kresów
Moja pierwsza wizyta w Wilnie przypadła na zimną jesienną pogodę, nawet nie widziałem słońca. Mimo tego nie zauważyłem, kiedy minęło te kilka dni, a atmosferę skutecznie ogrzewali wspaniali towarzysze podróży. Polskość Kresowiaków podbudowała mnie. Dosłownie zaraziłem się urokiem tych wileńskich ziem i ludzi. Podsumowaniem mojej wizyty jest myśl, która przyszła w drodze powrotnej. Myślę, że wielu Polaków mieszkających w kraju mogłoby się uczyć głębi i autentyczności patriotyzmu, od naszych rodaków z Wileńszczyzny oraz innych części Kresów.
foto: Andzela Aidukiene