Ostatniej nocy w Słobodzie-Raszków, gdy Wielka Niedźwiedzica zdążyła już zatoczyć półokrąg i zatrzymać się na zachodniej części nieboskłonu, bezkres ciemności przecięła spadająca gwiazda. Chyba każdy z uczestników wyprawy zgodzi się z życzeniem świadka tej sceny – daj Boże jak najszybciej powrócić do tego zakątka polskości nad Dniestrem.
15 listopada 2021 roku wolontariusze Odry-Niemen z trzech oddziałów – wrocławskiego, wielkopolskiego i mazowieckiego – na długo przed świtem wybrali się w podróż liczącą aż 1100 kilometrów do wsi utajonej w szczerym stepie wśród jesiennych ugorów, położonej ponadto w tajemniczym kraju z sierpem i młotem w swoim herbie oraz walutą, której nie wymieni żaden kantor w innej części świata.
Mołdawska Republika Naddniestrze wije się wzdłuż wschodnich brzegów Dniestru jak długi na 200 kilometrów wąż, którego szerokość wynosi średnio zaledwie 12-15 kilometrów. Mimo iż ten twór parapaństwowy nie jest uznawany przez społeczność międzynarodową, to i tak turystę czeka na granicy najzwyczajniejsza kontrola graniczna: weryfikacja paszportów, przeszukanie bagażu oraz wydanie przez naddniestrzańskich pograniczników małego świstka papieru zwanego „migracjonną kartą” – jedynego dokumentu podróży, który legalizuje pobyt cudzoziemca w Naddniestrzu i którego lepiej nie gubić, jeśli chce się uniknąć indagowania przez funkcjonariuszy kontynuujących tradycje sowieckiego KGB.
Celem naszej wyprawy była wioska Słoboda-Raszków. Gdy po dwóch dniach drogi i trzech przejściach granicznych dotarliśmy w końcu do tego sioła, noc zdążyła już okryć go ciemnym całunem i dopiero następnego dnia w blasku słońca mogliśmy dostrzec niskie, budowane na mołdawską modłę chaty, obszerne ziemianki, orzechowe sady i wieżę z krzyżem łacińskim na szczycie.
Słoboda-Raszków powstała w roku 1747 staraniami proboszcza parafii katolickiej w Raszkowie Antoniego Warderesowicza i pierwotnie nosiła nazwę „Księdzowo”. Od niemal trzech stuleci stanowi jedną z najdalej wysuniętych na południe stanic polskości, która osiadła nad Dniestrem za czasów świetności I Rzeczypospolitej. Przed wiekami rogatki państwa polsko-litewskiego mieściły się jeszcze dalej – 60 kilometrów w dół Dniestru, w miejscowości Jahorlik, aż do XIX wieku stał słup graniczny ustawiony na pamiątkę pokoju karłowickiego. Zarówno słup, jak i miejscowość toną dziś w odmętach Dniestru, zaś o dawnych dziejach przypominają tylko nagrobne stelle na zarośniętym cmentarzu jahorlickim, którego jednak nie udało nam się odnaleźć wśród krzaczastej gęstwiny porastającej brzeg rzeki.
Polacy w Słobodzie przetrwali dzięki religii
Ziemię raszkowską historia nie oszczędzała: rozbiorowy zamęt, Wielka Wojna, rewolucja bolszewicka, stalinowski terror, fronty II wojny światowej, potem wieledziesiąt lat sowieckiej tyranii, rejwach lat dziewięćdziesiątych i w rezultacie wylądowanie gdzieś na naddniestrzańsko-ukraińskim pograniczu, wydawałoby się bez żadnych perspektyw na zachowanie dziedzictwa polskich przodków.
– Polacy w Słobodzie przetrwali dzięki religii – mówi Anatonina Pietrasz-Sztul, prezes lokalnego Towarzystwa Polskiej Kultury „Mała Ojczyzna”.
Dla przybysza z dalekiej Wielkopolski rzeczywiście zdumiewający jest katolicki znak krzyża, który mieszkańcy wioski gdzieś na końcu świata pobożnie wykonują przechodząc przed wybudowanym przez siebie kościołem.
Kto chce poznać historię Polaków w Słobodzie, powinien dotknąć murów tej świątyni i dowiedzieć się, jaka siła ducha powołała ją do życia. Kościoła bowiem przez wiele lat w Słobodzie nie było. Mieszkańcy wybudowali go dopiero w latach 70. ubiegłego wieku, to jest po wielu dziesiątkach lat antyreligijnej propagandy, która nie tylko katolikom wybijała z głowy „szkodliwy zabobon” i wpajała wszystkim rabom bezbożnego cara zasady materializmu dialektycznego.
O tym, jak heroiczny, a wręcz szaleńczy był ten poryw serca mieszkańców Słobody, zaświadczyć mogą krzyżyki i medaliki znajdowane w masowych mogiłach ofiar stalinowskich represji. W ich trakcie śmierć męczeńską poniosło wielu Polaków, którzy trwali przy wierze przodków i nie chcieli uwierzyć w nowe krasne bóstwo. Gdy na Kremlu władzę nad sowieckim imperium dzierżył towarzysz Breżniew, wśród Słobódczan wciąż żywa musiała być pamięć o tragicznych losach ich rodziców i sąsiadów. Od strachu silniejsza była jednak miłość do Boga prawdziwego, dlatego też mieszkańcy Słobody na przekór władzy sowieckiej zaczęli wznosić w sercu swojej wioski mury Domu Bożego.
W drodze do kościoła św. Kajetana w Raszkowie.
Gościna i otwarte serca
Czerwony Lewiatan nieprędko zorientował się, jaki akt nieposłuszeństwa miał miejsce w Słobodzie-Raszków. Niemniej jednak pewnego listopadowego dnia pognał on swoich wyznawców z całego rejonu, aby wioskę otoczyli szczelnym kordonem wojska, po czym przy pomocy ciężkiego sprzętu rzucił się jak rozwścieczony zwierz na ściany gotowego już kościoła. Mur stojący za ołtarzem długo opierał się ponoć buldożerom, lecz niestety – świątynia legła w gruzach, wywołując płacz biednych Słobódczan. Wiary w nich nie udało się jednak zniszczyć.
Przyszła pierestrojka i Bóg natchnął poczciwą prawosławną chłopkę, aby własne poletko przekazała swoim katolickim sąsiadom na rzecz budowy nowego kościoła. Skończyły się czasy, gdy Polacy w Słobodzie z trwogą uczyli dzieci katechizmu i z narażeniem życia przesuwali paciorki różańca. Dziś mieszkańcy tłumnie gromadzą się na mszach i dbają o rozwój swojej parafii, nad którą pieczę sprawują księża sercanie. Historię słobódzkiego kościoła będzie można wkrótce poznać w filmie dokumentalnym „Rezurekcja”, który mieliśmy przyjemność przedpremierowo obejrzeć i który gorąco wszystkim polecamy.
Polacy w Słobodzie obdarowują przybysza ogromem gościny i nie pozwolą, aby choć przez chwilę czuł się głodny. Uciekając poniekąd od przykrych konsekwencji przejedzenia, świtem wsiadaliśmy do busa i razem z panią Antoniną wyruszaliśmy zwiedzać Naddniestrze. Ten mały kraj skrywa bowiem piękne i tragiczne historie, w których często przewijają się polskie wątki. Nie można nie wspomnieć o sienkiewiczowskim Raszkowie, nieopodal którego został nabity na pal Azja Tuhajbejowicz.
W nieodległym jarze Waładynka swoją chałupę miała ponoć wiedźma Horpyna, a zatem jadąc polną drogą wędrowiec może choć przez moment poczuć się jak Skrzetuski i Zagłoba spieszący oswobodzić piękną Helenę. Warto także wspiąć się na raszkowskie skały i z góry spojrzeć na szeroki Dniestr szukający swego koryta wśród besarabskich wyżyn, które paręset lat temu płodziły tureckie czambuły pustoszące Podole.
Twierdza – miejsce okrutnej kaźni
Wydaje się jednak, że w naszej pamięci najbardziej utrwali się wizyta w Tyraspolu – stolicy Naddniestrza. Nim wybraliśmy się pod kompleks sportowy Sheriffa i sfotografowaliśmy wszystkie pomniki Leninów i Suworowów w mieście, spotkaliśmy się z profesorem Naddniestrzańskiego Uniwersytetu Państwowego Igorem Czetwerikowem. Zaprowadził on nas do jedynej pozostałości po dawnej Twierdzy Tyraspolskiej, w miejscu której – zgodnie z radziecką tradycją gospodarowania przestrzennego – powstało najpospolitsze blokowisko.
Po fortecy ostał się niewielki bastion – nie większy niż ćwierć boiska piłkarskiego – w którym zachowała się XVIII-wieczna prochownia wraz z okalającym ją wałem ziemnym. To niepozorne miejsce stało się świadkiem kaźni i miejscem, gdzie pogrzebano pięć tysięcy osób, których władza sowiecka uznała za niegodnych życia w Kraju Rad.
Profesor Czetwierikow odpowiada za prace ekshumacyjne prowadzone w tym miejscu już od kilku lat. Zaprowadził nas do rozkopu znajdującego się na prawo od prochowni, w którym znajdowały się do niedawna groby Polaków – najczęściej mieszkańców Słobody i Raszkowa. Po zakończonych ekshumacjach zostali oni pochowani w niedalekiej mogile.
Osobno, tuż przy pobliskiej cerkwi, pogrzebano także szczątki pewnej osoby, której ręce po śmierci nie uległy rozkładowi. Pracownicy uznali, iż osoba ta była katolickim księdzem, gdyż w prawosławnym rycie święceń kapłańskich nie ma obrzędu namaszczenia rąk, dlatego też pozwolono na to, aby ciało tego duchownego spoczęło jak najbliżej chrześcijańskiej świątyni.
Z głębi ziemi wołają one o pamięć
W prochowni, która w trakcie prac ekshumacyjnych służy jako kostnica, złożone są przedmioty znajdowane przy ofiarach stalinowskiego terroru. Jest wśród nich drewniana fajka pewnego mężczyzny, który wyżłobił na niej polskie imiona czterech swoich dzieci. Eksponowane są grzebienie, blaszane kubki, fragmenty obuwia, papierosowe gilzy i zdjęte z rąk ofiar pęta o identycznych węzłach jak te, którymi skrępowane były ofiary Katynia i bł. Jerzy Popiełuszko. Tych wiązadeł za gablotę trafi jeszcze więcej, gdyż prace ekshumacyjne nie zostały zakończone. Zsuwająca się z wału ziemia wciąż odkrywa ludzkie kości. Wystarczy tylko pochylić się i pogrzebać w glebie, a oczom ukazują się szczątki ofiar. Z głębi ziemi wołają one o naszą pamięć.
Z Naddniestrza przywieźliśmy pełen bagaż doświadczeń i wrażeń. Jeszcze raz pragniemy podziękować wszystkim, których spotkaliśmy na swojej drodze. Najserdeczniejsze podziękowania składamy na ręce pani Antoniny, która przez tydzień spędzała z nami każdy dzień i ratowała nas z różnorakich opresji. Mieszkańcom Słobody-Raszków dziękujemy za znakomitą kuchnię, pełne brzuchy i radość, która udzielała się nam podczas wspólnych biesiad.
Paniom udzielającym nam noclegu dziękujemy za gościnę i dużo cierpliwości dla nas. Żal było opuszczać ziemię raszkowską, na której czuliśmy się tak swojsko. Mamy nadzieję, że łaskawy Bóg pozwoli nam jak najszybciej powrócić do kochanych Słobódczan, choć sytuacja polityczna w regionie robi się coraz bardziej niepewna. Polakom w Naddniestrzu życzymy pokoju i warunków do dalszego pielęgnowania swoich tradycji narodowych, zaś czytelników prosimy, aby nie zapominać o Rodakach zamieszkujących kresy Kresów w dalekim Naddniestrzu.
Spotkanie z panią Antonią Sztul – prezes Towarzystwa Polskiej Kultury „Mała Ojczyzna” w Słobodzie-Raszków.